Mam na imię Paulina i doświadczyłam w swoim życiu ciężkiego kryzysu. Sama uczciwie na niego zapracowałam i byłam w tym działaniu wyjątkowo konsekwentna. Próba oswojenia, przyzwolenia sobie samej na jego przeżywanie była równie ciężka jak praca na niego. Szczęśliwie to już za mną. Tak, szczęśliwie, bo dzięki doświadczeniu kryzysu czuję się silniejsza a wnioski, które wyciągnęłam zainspirowały mnie do przekształcenia ich w rozwój i były inspiracją do rozpoczęcia nowego rozdziału w życiu zawodowym.
Gdybym teraz z perspektywy czasu miała odpowiedzieć na pytanie co było w tym doświadczeniu najtrudniejsze to musiałabym wskazać na dwie kwestie:
· Przyznanie się przed samą sobą, że nie daję sobie rady i potrzebuję pomocy.
· Zderzenie ze skrajnymi reakcjami otoczenia.
Żyjemy w czasach, gdzie na dźwięk słowa sukces ludzie reagują tak, jakby wyłączyć im zdolność krytycznego myślenia. Słowo sukces ma potężną siłę przyciągania i absolutnie nikt nie zastanawia się jaką cenę trzeba za niego zapłacić.
Ja też uległam tej presji, marzyły mi się awanse, podróże, szpilki, eleganckie torebki, ekskluzywne wakacje. I to wszystko było, cieszyło, niosła energia, były czarne szpilki, a właściwie rzędy czarnych szpilek i garderoba wypełniona eleganckimi garsonkami. Wszystko to utwierdzało mnie w przeświadczeniu, że robię karierę, że jestem na właściwej drodze. Miałam się czym pochwalić, mogłam być z siebie dumna.
Jednak z czasem ta energia zaczęła słabnąć. To, co wcześniej inspirowało by dawać z siebie jeszcze więcej, przekraczać swoje własne granice i udowadniać sobie i światu jaką mocą dysponuję stawało się mniej oczywiste i odległe. Zauważyłam, że to co robię tak naprawdę nie ma jakiegoś większego, głębszego sensu, którego doszukiwałam się wcześniej w każdym projekcie. Czułam się coraz bardziej zmęczona, zniechęcona i bez przekonania i wiary w sens podejmowanych aktywności. Wmawiałam sobie, że to chwilowe, zwykłe zmęczenie, że odpocznę w weekend a w poniedziałek znów na szczyt. Z pomocą w chwilach zwątpienia przychodzili znajomi i radzili:
- weź wyluzuj,
- chodź z nami na wódkę, świat od razu będzie piękniejszy,
- będzie dobrze,
- ogarnij się,
- samo przyszło- samo pójdzie,
- kup sobie coś ładnego,
- batonik zjedź, jak w reklamie,
- daj spokój nie jest aż tak źle,
- wszyscy mamy tak samo,
- wiem co czujesz,
- dasz sobie radę, bo jak nie ty, to kto.
Wszystkie te pseudo rady, którymi ocieka Internet a odbiorcy chłoną i uznają za panaceum miały przywracać mi wiatr w żaglach a powodowały u mnie poczucie winy, wymioty i ból żołądka, mimo, że już jako coach wiedziałam, że nie mają one żadnego poparcia w literaturze fachowej. „Popraw koronę i zasuwaj” gdzieś tam ciągle dźwięczało w uszach.
Funkcjonowanie w trybie byle do piątku, byle jakoś przetrwać z niewinnego i zabawnego w towarzystwie żartu stało się faktem, rzeczywistością nie do zniesienia. Niedzielne popołudnie już upływało w stresie. Wiedziałam, że za kilka godzin wracam do pracy i będę musiała znów stawiać czoła szefowi i klientom, którzy swoim zachowaniem i poziomem roszczeń budzili we mnie na zmianę przerażenie i agresję. Tworzyłam plany tego, co muszę zrobić, żeby osiągnąć cele, ile spotkań, asapów i dedlajnów mam jeszcze przed sobą. Całe listy spraw pilnych, bo tylko takie były.
I w końcu przyszedł ten dzień. O 5:30 zadzwonił budzik. Leżałam w łóżku i nie mogłam się ruszyć. Nie byłam w stanie podnieść kołdry, wstać, umyć się i ubrać. W głowie gonitwa myśli a ciało bezwładne. Sama do siebie mówiłam: „Zmuś się dziewczyno, dasz radę.” „Możesz wszystko!”, „Twoje życie w twoich rękach i to Ty decydujesz”, „Czas płynie a czas to pieniądz!”
Diagnoza: depresja, wśród zaleceń leki i psychoterapia.
Psychoterapia- to jest to. Pójdę kilka razy, psycholog mnie postawi do pionu i będę jak nowa.
Kilka miesięcy później nadal żyłam w zaprzeczeniu, że jestem chora. Psycholog uświadamiała mi, że koniecznym jest, żebym dała sobie przyzwolenie na ten stan, żebym oswoiła się z rolą pacjenta, zaufała i poddała się procesowi. Natomiast ja uświadamiałam panią psycholog, żeby przestała mnie pouczać bo nie przychodzę do niej żeby mnie ugłaskiwała i kazała mi być dla siebie dobrą, bo wtedy w ogóle nie miałam pojęcia co to znaczy.
Upłynęło dużo czasu zanim zrozumiałam, że jestem chora a już w ogóle zanim zrozumiałam, że konieczne jest nauczyć się prosić o pomoc. Po ponad roku terapii dotarło do mnie co to znaczy, kiedy mówimy, że koniecznym jest być dla siebie dobrym, troszczyć się o siebie.
Rodzina, znajomi, współpracownicy usłyszawszy, że zmagam się z depresją nie byli w stanie powstrzymać się od żartów. Twierdzili, że mam wyjątkowe poczucie humoru i że za to właśnie mnie uwielbiają. Nie pomagało również to, że w ocenie znajomych wizerunkowo dalece odbiegałam od stereotypowego wyobrażenia o osobie chorej w ogóle a już z cała pewnością na depresję. Nikt nie dostrzegał żadnej różnicy w Paulinie sprzed i po diagnozie, bo wyglądałam równie elegancko jak zawsze.
Jak zatem miałam wytłumaczyć ludziom, którzy są przesiąknięci wiedzą zaczerpniętą od pseudo specjalistów z Internetu, że toczę nierówną walkę z samą sobą? To zadanie do łatwych nie należało, szczególnie, że próba ingerowania w przekonania drugiego człowieka i zachęcania go do poszerzenia perspektywy wymaga jego zgody, otwartości i chęci a tu napotkałam na opór i negowanie.
Pomoc. Wyzwaniem i abstrakcją było w ogóle o nią poprosić, bo nigdy nie potrafiłam tego robić. Uchodziłam za osobą sprawczą, energiczna, z ogromnym poczuciem humoru, dystansem do siebie, ale przede wszystkim decyzyjną. Uznawałam, że w czasie, kiedy wszyscy odnoszą sukcesy ja nie mogę sobie pozwolić na wizerunkową katastrofę.
Myśląc o osobach w depresji nadal większość ludzi wyobraża sobie, że to skrajnie zaniedbane, rozczochrane i odklejone od rzeczywistości osoby. Nikt nawet nie bierze pod uwagę, że bawiąc się na imprezie i słuchając arcyśmiesznych dowcipów „duszy towarzystwa” ma być może przed sobą człowieka walczącego z depresją.
Kilka miesięcy temu trafił do mnie za pośrednictwem FB łańcuszek w którym była mowa o tym, że muszę umieścić jego treść w swoich SM a dotyczyła ona wyrażenia przeze mnie chęci wsparcia osób w depresji – jeśli tego nie zrobię i przerwę łańcuszek przytrafi mi się coś złego. Zaczęłam szperać i szukać na kontach moich znajomych podobnych treści i o zgrozo wszędzie zawieszona była ta sama treść. Zastanawiałam się co było ich motywacją- faktyczna chęć pomocy czy strach przed klątwą, która miała spotkać osobę przerywającą łańcuch pomocowy. Jakże przykre było usłyszeć: „Daj spokój przecież to tylko FB. Taka zabawa.” Na pytanie o to dla kogo ta zabawa już tak wesołej odpowiedzi nie było.
Osoby w kryzysie bardzo często cierpią w samotności. Powodów jest tyle ile osób cierpiących. Najczęstszym jest próba bagatelizowania problemu, zaprzeczania, braku umiejętności proszenia o pomoc, duma, lęk przed wykluczeniem społecznym, stygmatyzacja, brak zrozumienia i wstyd. Po drugiej stronie jest brak wiedzy, zafałszowany obraz i przekonania na temat depresji, że to moda, fanaberia, że to usprawiedliwione lenistwo, histeryczna próba zwrócenia na siebie uwagi, bagatelizowanie, niechęć do wzięcia odpowiedzialności za osobę w kryzysie.
W procesie pomagania osobie w kryzysie podstawowa wiedza jest kluczowa, ale wiedza a nie nasze lub influencerów halucynacje w temacie.
Wbrew pozorom nie musimy robić nic wielkiego. Wystarczy zapytać czego osoba w kryzysie potrzebuje? Nie trzeba się szczególnie wysilać i snuć teorie, że wszystko będzie dobrze- bo niby skąd mamy to wiedzieć, albo, że wystarczy się ogarnąć, bo co to w ogóle znaczy? Nie pomaga też stwierdzenie, ze wiemy co czuje osoba w kryzysie, bo niby skąd mamy to wiedzieć? Spręż się, albo napij wódki a świat zrobi się piękniejszy- czyli rada z planety życzeniowego myślenia, która przyniesie więcej szkody niż pożytku.
Jedyne czego potrzebuje osoba w kryzysie to spokoju, czasu i wysłuchania. Deklaracji- jestem przy tobie. Jeśli nie wiemy co powiedzieć – to dobrze jest się do tego przyznać i powiedzieć wprost: „nie wiem co czujesz, nie wiem co przeżywasz i nie wiem jak ci pomóc, ale będę przy tobie, możesz na mnie liczyć” Warto zapytać: „czego potrzebujesz teraz”, ale nie liczyć na natychmiastową odpowiedź, ba, założyć nawet, że padnie odpowiedź: „nie wiem” a to też wbrew pozorom cenna informacja, bo być może stanowić zaproszenie do wspólnego poszukiwania rozwiązania.
Kiedyś podczas sympozjum o depresji i dyskusji padło pytanie: „Czy osobie, która ma amputowane obie nogi i porusza się na wózku też poradzimy, żeby kupiła sobie fajne trampki i przebiegła maraton?” To było jedno z trafniejszych podsumowań rad od osób, którym się wydaje, że wiedzą lepiej.
Dzięki mojemu doświadczeniu kryzysowemu zyskałam nowe życie, albo może odzyskałam nad nim kontrolę. Wiedziałam, że koniecznym jest wykorzystać to wszystko w mojej nowej pracy z osobami borykającymi się z różnymi trudnościami.
Zauważyłam, że fakt iż opowiadam o drodze, którą sama przeszłam wspiera mnie w mojej pracy, uwiarygadnia w oczach klientów oraz stanowi dla nich wartość dodana do ich procesu. Wiedzą, że mogą być absolutnie szczerzy ze mną i robą co w ich mocy, żeby nie popełniać mojego błędu i torpedować własnego procesu wychodzenia z kryzysu.
0 Komentarze
Wskaż błąd lub skomentuj